Cześć!
Chorwacja była dla mnie do niedawna synonimem morza, słońca i plaż. Jestem pewna, że większość z nas kojarzy ten piękny kraj w ten czy podobny, wakacyjny sposób i głównym celem podróży staje się właśnie wybrzeże. Dla mnie osobiście chorwackie nabrzeża to jedne z najpiękniejszych, zróżnicowane i malownicze, tajemnicze i pachnące tysiącem ziół i trwa. Stało się jednak tak, że podczas drogi powrotnej z wyprawy do miasta Poreč naszej rodzince zachciało się przygody, do domu nam się nie spieszyło i prawdopodobnie chcieliśmy po prostu oddać się tej istryjskiej przyrodzie i klimatowi zanim powrócimy do codziennego chaosu. I chyba dlatego nasz tata już w samochodzie spytał: a co gdybyśmy jeszcze gdzieś pojechali?? Dokładnie to zdanie wzbudziło we mnie wspomnienie z czasów, gdy byliśmy jeszcze tylko we dwoje i często „mieliśmy w zwyczaju” trochę się gubić i pojechać gdzieś bez planów, w nieznane, spontanicznie. Dlatego też bez zastanowienia powiedziałam: taaak!, zwłaszcza, że nasza dziewczynka dopiero co zasnęła na tylnym siedzeniu. Przejechaliśmy więc obok wjazdu na autostradę i z Poreča po regionalnej drodze udaliśmy się w stronę Višnjana a następnie do Motovuna. Szybko się okazało, że ta środkowa część Istrii bardzo przypomina toskańskie pagórki i przyciąga mnóstwo turystów a najwięcej amatorów jazdy na rowerze. Wcześniej nie wiedziałam, że ten region w ogóle istnieje!
Motovun – średniowieczne miasteczko na wzgórzu
Kiedy jadąc po krętej drodze w końcu dotarliśmy do punktu, z którego widok rozciągał się nie tylko na Motovun ale i wszystkie okoliczne winnice, sady, gaje oliwne, wzgórza… zaparło mi dech w piersiach. Przyznaję – było mi wstyd, że tak nie doceniałam tej części Chorwacji. Motovun stoi na wzniesieniu i jest to średniowieczne miasteczko, w którym nadal zachowały się pozostałości dawnych fortyfikacji. Do niego możecie dostać się na kilka sposobów: parkując u podnóża i wchodząc po ponad 1000 schodów, autobusem, rowerem lub też, jeśli macie trochę szczęścia (i śpiącego brzdąca w samochodzie), przepuszczą Was samochodem aż do samej góry. Później już tylko kilka metrów piechotą i dotarliście do celu. Być możecie poczujecie od razu zapach trufli (z których znane są okoliczne lasy) albo natraficie akurat na Festiwal filmowy, a jeśli nie po prostu zjecie lody i okrążycie wioskę dokoła wzdłuż murów podziwiając wijącą się na dole wśród zieleni rzekę Mirna.
Grožnjan – mekka artystów
Czas płynął nieubłaganie i dlatego niedługo wracaliśmy już do auta z myślą, że teraz to już czeka na nas tylko korek na granicy i powrót do domu. Nic bardziej mylnego! Pragnienie dalszej przygody sprawiło, że dosłownie w ostatnim momencie mąż skręcił kierownicą z trasy i już jechaliśmy w stronę kolejnej magicznej wioski Grožnjan. Sama nazwa może wskazywać na to, że czeka nas tam coś strasznego (podobnie jak te czarne chmury, które zawisły nad nami burzowo po samym dotarciu na miejsce), jednak będziecie kompletnie zaskoczeni! To jest miasteczko artystyczne, pełne kolorowych okiennic i drzwi oraz sklepików lokalnych artystów, pracowni malarskich i rękodzielniczych. Podobnie jak Motovun, to równie jest wioska średniowieczna, w której jeszcze kilkadziesiąt lat temu nie mieszkała żywa dusza. Obecnie stała się popularnym kierunkiem turystycznym dla przyjezdnych z całego świata, jak również dla melomanów ze względu na coroczny festiwal Jazz is Back! .
Po krótce: jeśli kiedykolwiek planujecie urlop w tych stronach i znudzi Wam się nieefektywne wylegiwanie na plaży, wybierzcie się na podobną, jak my wtedy, wycieczkę.