Czasem wydaje mi się, że życie decyduje za mnie i wyrabia co mu się żywnie podoba bez szczególnej, uprzedniej konsultacji ze mną – czy Wy też tak macie? Myśląc o ostatnich 10 latach mam nieodparte wrażenie, że są częścią zupełnie nieplanowanej wcześniej historii.

Miłość, podobnie jak życie, nie jest wygodnym i spokojnym stanem, lecz wielką i wspaniałą przygodą. (Andre Fayol)

Kiedy byłam mała co prawda nie marzyłam o księciu na białym koniu, zamku i sukni królewny. Pamiętam natomiast, że zawsze wyobrażałam sobie mojego przyszłego męża jako osobnika podobnego z charakteru do mojego taty czyli dobrego, kochanego i oddanego. Nie sprecyzowałam jedynie szczegółów co do miejsca pobytu tegoż osobnika a świat jest przecież ogromny i szybko okazało się, że w Polsce ze świecą szukać takiego faceta! Znalazł się natomiast na Słowenii i tak moje życie odwróciło się o 180 stopni. Gdyby wtedy, kiedy chodziło zaledwie o wakacyjną znajomość, ktoś opowiedział mi jej dalszy ciąg, to chyba bym nie uwierzyła. A jednak życie bywa przebiegłe i taki był też mój obecny mąż, rzeczony osobnik właśnie. 10 lat to sporo, aby w jednym wpisie opowiedzieć Wam o moim życiu zagranicą. Pozwólcie więc, że tej mojej opowieści poświęcę kawałek bloga i rozdzielę ją na części pierwsze. Zacznijmy może od samego początku czyli decyzji.

from Warsaw to Ljubljana where there is love under the same roof

Zdecyduj już wreszcie!

Generalnie należę do osób niezdecydowanych i mając do wyboru dwie opcje staram się pójść środkiem (dla przykładu powiem Wam, że z tego względu często zamawiam lody stracciatella, nie mogąc dokonać wyboru między smakiem śmietankowym i czekoladowym…). Mój mąż w wielu sprawach jest moim zdecydowanym przeciwieństwem i właśnie na temat zdecydowania mówi zwykle: podejmij decyzję i zaakceptuj jej konsekwencje, jakie by one nie były. Tak więc decyzja o wyjeździe z kraju zapadła po ok. 1,5 roku naszego związku i oczywiście do łatwych nie należała. Myślę, że dla związku na odległość 1,5 roku – 2 lata to moment krytyczny, w którym trzeba coś zadecydować (skoro już mam nadużywać tego słowa w tym wpisie). Wóz albo przewóz jak to mówią a na jeżdżeniu, lataniu i ciągłych rozłąkach prawdziwego związku raczej nie zbudujemy… Przynajmniej dla nas to nie było możliwe i stało się uciążliwe, więc postawiliśmy wszystko na szalę i przeważyła strona słoweńska. Sama byłam już wtedy po studiach, moja praca nie trzymała mnie kurczowo, więc dlaczego nie spróbować? Przecież do tamtej pory już sporo podróżowałam i wydawało mi się, że wyjazd gdzieś na stałe nie przysporzy mi większych problemów. Nie obawiałam się nawet sfery językowej, bo akurat ta dziedzina przychodzi mi dość łatwo, zresztą już wtedy mieliśmy z mężem wspólny język (dosłownie i w przenośni) czyli język włoski. Na końcu oczywiście nie zapominajmy o samej miłości…

Wyjazd w opłakanym stanie

I tak spakowałam 2 walizki i zaraz po świętach Bożego Narodzenia wsiadłam wraz z „osobnikiem” do tego pociągu w jedną stronę. Dziś mogę Wam powiedzieć, że przez ten cały okres kilka razy myślałam o kupnie biletu powrotnego, bo wyobrażenia to jedno a codzienne realia co innego… Przecież nie da się przewidzieć własnych uczuć, odczuć, ile będziemy tęsknić za bliskimi a nawet za błahostkami, o których w życiu byśmy wcześniej nie pomyśleli a które przypominają nam o rodzinnych stronach i odwracają uwagę od zadomowienia się w nowej rzeczywistości. Po za tym mój przyjazd na Słowenię zbiegł się z największym kryzysem gospodarczym ostatnich kilkudziesięciu lat, co poważnie wpłynęło na rozwój wydarzeń jak i mojej „kariery” zawodowej, a to z kolei na nasze wspólne życie. Dodam jeszcze, że wspomniana już bariera językowa również szybko dała o sobie znać i utrudniała komunikowanie codziennych potrzeb, zmieniała sens zdań i nie pozwalała wyrażać w pełni prawdziwych emocji. Wierzę jednak, że to co zbudowane na mocnych fundamentach może przetrwać naprawdę wiele burz i zawirowań i tego będę się trzymać. Póki co to działa!

Ljubljana 2009 Bled for the first time Bled 2009 two is heart love on the Kras

I tym pozytywnym akcentem zakańczam moje pierwsze wynurzenia na temat zagranicznych przygód. Niedługo znów wrócimy do tematu.

we will cope with everything

A tymczasem pozdrawiam wszystkich, zwłaszcza tych zakochanych na odległość – dacie radę!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *